Wywiad Dominika Pietraszka z klubowiczem Zbyszkiem Sakowskim
Ze Zbyszkiem Sakowskim, pasjonatem żeglarstwa i członkiem Grodziskiego Klubu Żeglarskiego „Czysty Wiatr” rozmawiał Dominik Pietraszek
Jak długo uprawia Pan żeglarstwo?
Żeglarstwo uprawiam od ośmiu lat, jednak z wodą do czynienia mam niecałe dwadzieścia, gdyż wcześniej pływałem na motorówce. Uprzedzając następne pytanie żeglować zacząłem przez przypadek. Pewnego dnia zostałem zaproszony na żaglówkę, bo brakowało człowieka do załogi. Popłynąłem i tak się zaczęła moja przygoda z żeglarstwem. W pewnym momencie
wspólnie z Romanem Wąsikowskim czy Mirkiem Łyszkowskim skrzyknęliśmy się i postanowiliśmy wciągnąć w to młodzież. Pokazać coś ciekawego tym młodym ludziom. Bo wie Pan, żeglarstwo to sztuka. Gdy się wsiada na łódkę i wypływa, czy to w morze, czy na jezioro, za każdym razem jest inaczej. Tutaj zawsze trzeba być uważnym i umieć się odnieść do zmieniającej się sytuacji. Zawsze trzeba mieć przygotowany manewr awaryjny, w razie drastycznej zmiany warunków na wodzie. Poza tym wielkim atutem żeglowania jest obcowanie z naturą, co pomaga się wyciszyć i uspokoić. To właśnie bliski kontakt z naturą sprawił, że zdecydowałem się przejść z motorówki na żagle.
Czym się różni żeglowanie na morzu od żeglowania na jeziorze?
Różnica jest przede wszystkim w przygotowaniu jachtu. Jachty morskie różnią się budową od jachtów przeznaczonych na jeziora, muszą być lepiej wyposażone w sprzęt ratunkowy, choć jezioro potrafi być równie niebezpieczne co akwen morski. Jednak nie ważne jest czy się pływa na jeziorze czy na morzu, zawsze trzeba mieć pokorę dla żywiołu niezależnie od tego czy się płynie małą łódką czy 15 metrowym jachtem.
Żeglarstwo to drogi sport?
Tani na pewno nie jest. Ja jestem w tej korzystnej sytuacji, że mam swoją łódkę, którą od jesieni do wiosny trzymam w hangarze na swojej posesji i wszelkie prace konserwacyjne wykonuję sam. Staram się, aby moja łódka była w jak najlepiej przygotowana do sezonu. Owszem wymaga to poświęcenia sporej ilości czasu, ale naprawdę warto. Kiedyś jako początkujący żeglarz startowałem w regatach łodzi turystycznych i na 55 załóg zająłem 21. Miejsce, co uważam było całkiem niezłym wynikiem. I właśnie w zawodach bardzo istotne jest przygotowanie jachtu. Satysfakcja z osiągniętego wyniku była więc spora.
Czy swoją pasją zaraził Pan kogoś z rodziny?
Z rodziny chyba najbardziej zaraziłem córkę, która pływa za mną najczęściej. Syn wolał pływać na motorówce. Żonie czasami też zdarzy się wypłynąć, ale bardzo często pływam sam co mi bardzo odpowiada. I to nie tylko dlatego, że człowiek się najbardziej wycisza. Wtedy trzeba samemu sobie radzić z łódką. Jest to na pewno wyzwanie, ale też nie powinno się przesadzać. W zeszłym roku miałem okazję być na obozie w Siemianach, gdzie wieczorem wszystkie załogi spłynęły, a my robiliśmy sobie kolację na łódce i szła fala białego szkwału. A wiadomo, że jeśli idzie trąba powietrzna, która podnosi cząstki wody, które są cięższe od cząstek łodzi to z oczywistym jest, że z tą łódką zrobi co będzie chciała. Niekiedy w takiej sytuacji nie można już nic zrobić poza odpowiednim zabezpieczeniem siebie i łodzi. Jeśli jest taka możliwość to uciekać nawet w trzciny, a nie udawać bohatera, bo wiadomo, że siła Matki Natury jest olbrzymia. W takich chwilach trzeba bardzo szybko podejmować decyzję i to decyzję słuszną, która będzie bezpieczna dla wszystkich znajdujących się na łodzi, jak i w jej pobliżu, bo trzeba pamiętać, że na wodzie nie jesteśmy sami.
Jak długo należy Pan do Grodziskiego Klubu Żeglarskiego „Czysty Wiatr” i jak sobie radzicie ze słabym dostępem do akwenu, który umożliwiałby żeglować.
Ja do Czystego Wiatru należę dwa lata, a dostęp do wody jest rzeczywiście jakimś problemem, ale dla chcącego nic trudnego. Ja osobiście bardzo lubię pływać na Zegrzu na które z Grodziska się jedzie niewiele ponad godzinę. Więc problem jest, ale niewielki.
Na szczęście włodarze miasta nam pomagają i dzięki ich pomocy i pracy wielu ludzi nasz klub ciągle się rozwija i mam nadzieję, że rozwijał się będzie cały czas.